piątek, 24 marca 2017

Ten cholerny obiad

– No jedz, Celinko, otwórz buzię, aaaa – Makaron dobry, o co ci chodzi?

Celinka zaciskała usta jak sznureczki, zaciskała mocno, jak bokser-amator pięść i szykowała się na cichą walkę. Wchodziła na kuchenną arenę, na jedzeniowy ring, po którego drugiej stronie stała uzbrojona w sztuciec i sążnistą porcję obiadową matka.

– Chcesz smakołyka? – podnosiła nienaturalnie głos Zośka. 


I obiecywała, że Celinka smakołyka, a i owszem, dostanie, ale. Po tym, jak zje obiad. Negocjowała z Celinką nawet wtedy, kiedy żadnego smakołyka w żadnej z kuchennych szuflad i szafek nie miała.

– Zjedz ten cholerny obiad – bezsilność syczała Zośką i przez Zośkę, jak przez megafon, zagłuszając na chwilę matkowe sumienie. – To jest ten sam makaron, co się nim wczoraj bawiłaś. Co ci się tak w paczce podobał. W twoje gusta wybredne ten makaron trafiał, więc jedz.


Żeby udowodnić Celince, że nie kłamie, otwierała szafkę i wyciągała paczkę zielonego makaronu typu wstążki. Otwartą, napoczętą i kładła jej tę paczkę pod wstydliwie zadarty nos jako dowód. Na tacce plastikowego krzesełka, żeby jej nic, żaden dowód, nie umknął i żeby wiedziała. 


Celinkę matczyne zabiegi interesowały, więc wyciągała swoje drobne, jakby pszenne, paluszki, tylko sezamem je posypać albo makiem i różnicy by prawie nie było, do schrupania. Wyciągała te paluszki, które miały być pulchne, a nie są. Są za to chude i dobrze wypieczone, bo Celinka wcale nie chciała być posłuszna i nie chciała jeść tego, co jej świat do jedzenia podsuwał. Więc wyciągała te patyczki-paluszki-ruchome pałeczki po suchą, zastygłą w dawnym falowaniu wstęgę, zamarłą w bezruchu jak do zdjęcia, zesztywniałą jak rozjechany na asfalcie wąż. Płaski, tuż pod balkonem. Ale posiłku Celinka wytrwale odmawiała.

Zośka nie wytrzymuje.

I choć wiele razy obiecywała sobie, że nigdy więcej, że to głupie, chore, nieludzkie, opresyjne, bydlęce i dość, z załadowanym widelcem zachodzi Celinkę od tyłu, z widelcem oplecionym wilgotnym, zielono-czerwonym, podsmażonym na gazie falowaniem i jedną dłonią łapie Celinkową żuchwę, drugą pcha widelec z pszenną otuliną prosto w szczelinę Celinkowych ust. Ale wargi Celinki nie ustępują. Ani myślą kapitulować, poddawać się i giąć.


I tylko jej wielkie, antracytem podszyte oczy, wyraźnie dają Zośce znać, jak bardzo takie jedzenie Celinka ma w dupie. I w jeszcze głębszym poważaniu. I że wcale nie ma ochoty takiego dobrego makaronu, oblepionego ajwarem, do swego drobnego wnętrza jak hostię przyjmować. Przyjąć chce za to makaron w wersji suchej. Surowej


– O nie! Surowego, to ty jeść nie będziesz.

Gdyby Celinka umiała mówić, powiedziałaby, że nie rozumie, po co matka tak się na nią uwzięła. I żeby już przestała, bo to wcale nie jest śmieszne. Ale los nie był dla Celinki łaskawy. Celinka mówić nie umiała.

Więc gdy się Zośce w końcu udało, kiedy odpowiednim uciskiem na drobną żuchwę i mięciutkie policzki sprawiła, że protestująca Celinka, wierzgająca głową jak porażone cielę kopytami, ustąpiła i otworzyła zsiniałe od votum separatum usta


– Pyszny makaron, co? – zapytała, patrząc tępo w oczy Celinki. Twarz córki przypominała zalane rzeką miasto. Miasto po powodzi.

Poza ciszą odpowiedzieć jej mógł jedynie głośny, ściekający żalem i zduszonym buntem, rozdzierający płacz.


– Ja uważam, że pyszny.



środa, 8 marca 2017

Ona pierogi lepiła

Ona taka zawsze wyrywna do wszystkiego. Nie to, co ja, taka leniwa do wszystkiego. Ona to pierogi lepiła, ona to ciasto, ona to to, ona to tamto. A ja ciast nie, pierogów nie, chociaż wiesz, ja te gałki muszkatołowe, rozmaryny, kurkumy do domu wprowadziłam. Ale drożdżówkę, to ja umiałam. Drożdżówkę to bardzo, drożdżówkę to tak. Ale lata leciały, mąż się pojawił, dzieci, a drożdżówka to w sumie na całe życie mało. Więc zwracam się do mamy, bo lubiłam zupy

– Mamo, a jak się gotuje zupę?

A mama wzięła się pod boczki, twarz jej uśmiechem pojaśniała i do mnie, że

– No jak, nie wiesz? Normalnie! 

I to mnie bardzo, proszę ja ciebie, wkurwiło. Tym bardziej, że ona na mnie tymi swoimi oczami jak na kosmitę patrzyła, śmiejąc się z mojej nieudolności do zupy w twarz. I postanowiłam sobie, że ja już dziękuję. I że o nic pytać jej nie będę. I tak się zaczęło moje gotowanie.


A teraz, gdy już umiem i wiem, wycisza mnie gotowanie.
Wycisza mnie prasowanie.

niedziela, 5 marca 2017

Następnie


w następnym życiu będę
dyżurną ruchu peronową
wyjdę w służbowej spódniczce
z lizakiem w szpilkach
pod krawatem na peron

i jednym ruchem ręki

żegnać będę każdy pociąg
w następnym życiu
wszystko będzie mi dobrze
w następnym życiu wszystko

będzie jak jest