Wstawiłam kurę na gaz. Mięso. Jak rasowa chrześcijanka - w piątek. Wstawiłam, bo dobrze czasem zrobić rosół i go - jak człowiek - zjeść. Rosół na depresję dobry. Słyszałam...
Słyszałam też, że dla organizmu dobrze, jak się człowiek melisy napije. Z miodem, bo miód zdrowy. Więc - zdrowiem kierowana - melisę parzę. By pić, a w międzyczasie włoszczyznę kroić. Na części. Na rosół. Bo rosół bez włoszczyzny dupą jest, nie rosołem. A dupy, to ja jeść nie będę. Bo nie ma takiej potrzeby.
Po co też zegar malować, kiedy kolorowy jest. JAKIŚ. Piękny i godzinę wskazuje - jak człowiek, przyzwoicie. Po co? - duszę mą pytam, podczas gdy krnąbrna ręka przecina przestrzeń rzeczywistości mieszkalnej w poszukiwaniu pędzla. I składzik z rupieciem przetrząsa, by spod pięter blaszanego regału wydobyć wiaderko. Wiaderko z farbą. Białą. Zawiesistą. Mokrą. Więc po co? - rzecz roztrząsam, a umysł odpowiedź znajduje: bo jest taka potrzeba.
I w miłosnym dłoni uścisku zamykam pędzla trzon, i w farbie pędzel nurzam. I sru! - pierwsza biała smuga, gdzie trzeba, ląduje. I sru! - druga, w samym środku zegarowej tarczy. I dziab! - zbliżam się pędzlem do krawędzi cyfry 6, gdy patrzę...
Noż kuźwa! Za linię wyszłam.
Więc, zdjęta zawodem i niepoczytalnością mej ręki, cyfrę zamazuję. Ponieważ pierwsza żelazna zasada młodego rysownika na wydaniu; zasada wypracowana z mą własną, rodzoną siostrą po trzydziestce, w dobie domorosłego, opartego na obopólnym targaniu się za wsiarz* szczeniactwa, brzmiała:
ZA LINIĘ WYJŚĆ NIE WYPADA!
Nie wypadało i tym razem. Ponieważ to oznaczałoby klęskę. Sromotną przegraną i potwarz w dziedzinie sztuk pięknych. Bo siostra, toby pewnie nie wyszła.
Dlatego właśnie, w ferworze wszechogarniającego pragnienia zmiany; z polotem, charakteryzującym niedoszłego artystę o zduszonym przez życie potencjale, włosiem pędzla o trzonie czerwonym, popełniłam zamach na kolejne cyfry. I na biało je! Na biało! Zew artysty-pedanta krzyczał. Na zawsze!
A to było kilka dni temu. Może tygodni, słabo pamiętam. Od tego czasu, drzemiąca we mnie żądza sztuki, co piętnem wyjścia za linię odcisnęła się na mym galopującym bycie, objęła również czerwoną ramkę na zdjęcie, drewniany regał i ławko-skrzynkę mojego rodzonego, z krwi i kości, pierworodnego.
DLACZEGO - ja się pytam.
Dlaczego?
Bo jest taka potrzeba.
*WŁOSY, czupryna, sitowie. Jak kto woli.
Za głosem potrzeby iść należy bezdyskusyjnie. To wewnętrzna mądrość, ona się nie myli.
OdpowiedzUsuńNie mylisz się i Ty, eM.
UsuńTwoja wewnętrzna mądrość nie myli się też.
manifest białego!
OdpowiedzUsuńza linię(e) czasami warto wyjść, potarzać sie po podłodze, krzyknąć pozornie bez sensu i tańczyć do upadłego przed oknem sąsiada:)
rosół dobry?
Zgadza się.
UsuńTak czuję, Choćby się człowiek przy tym posiniaczył, łokcie nogi poobijał - sens jest.
A już na pewno być powinien.
Rosół wyborny. Jak zawsze. Innych nie jadam ;)
Efekt jest bardzo artstyczny i profesjonalny, każdy ma zegar z cyframi, a Iga ma bez....znaczy wspięła się na wyższy poziom dizajnu :D
OdpowiedzUsuń