czwartek, 9 lutego 2017

Gdy będę już stara

Czas, słońce, klimatyzacja i wiatry z suszarki do włosów wysmagają mi twarz. Ciało wygniecie się jak materac. Złe ułożenia, za mało snu. Skóra wyżłobi się, wykarbuje jak włosy na sylwestra, na dyskotekę, jak plisowana spódnica, jak bibuła.
Będę bardzo zmęczona. Będę piła więcej kawy, mniej wody i jeszcze więcej agrestowej nalewki z gąsiora, postawionego przez męża w gościnnym. Za segmentem, tuż przy balkonie. Za drzwiami sypialni stał będzie drugi bukłak, ale nie będę o nim pamiętać. Już teraz nie wiem, gdzie rzuciłam czapkę, kartę bankomatową i dres. Zapominam, że nie powinnam podpierać twarzy dłonią. A powinnam przecież dbać, by nie gnieść, nie rozciągać, w ogóle najlepiej palcem nie dotykać, co dopiero czym innym.
Ale będę pamiętać, żeby pójść do apteki, wstawić ziemniaki na palnik. Ten sam, którego zapomnę zakręcić. Możliwe też, że zrobię to celowo, bo gaz na ryczałt, a ogrzewanie nie. Opłacało się będzie nie odkręcać kaloryfera. Palnik w końcu daje ciepło, a nauczy mnie tego mąż. Ale nie sądzę, żebym pamiętała o rutynowej wymianie szczoteczki do zębów, albo gąbki, którą wypada szorować ciało podczas kąpieli. Szorstką stroną najlepiej, to poprawia ukrwienie – babcia mówiła, gdy jeszcze żyła – i skóra długo gładka, młoda, napięta i taka piękna, a panowie taką skórę bardzo lubią dotykać, bardzo. Panie zresztą też. 
Do wszystkiego będę się głupio przywiązywać. Czas przestanie być aż tak istotny, życie rozciągnie się jak smutny dzień, więc strzeli mi biodro, ale będzie stabilnie, więc dobrze. Nie będę odbierać połączeń przychodzących, bo może znowu ktoś umrze, choć jeszcze wczoraj był. A ja będę leniwa. Nic się w tym względzie nie zmieni, w końcu kogo w niedzielę świat powitał, ten tak po prostu ma. Niewiele się na to poradzi, chyba nawet nic. 
Nie będzie mi się też chciało chodzić na pogrzeby. Będzie mi smutno, więc będę często płakać, ale po cichu i w domu, przy plackach, nad patelnią, za meblościanką, za kredensem, żeby nikt nie widział, a już tym bardziej słyszał, bo wstyd. Zawsze uważałam, że to niedobrze tak słabość okazywać, jak krowa ryczeć, jak owca beczeć, meczeć jak koza, jak osioł i muł. Na głos w dodatku. Na cały zresztą głos.
Spróbuję być niewidoczna. Ale jeśli okaże się to niewykonalne, postaram się chociaż nie wychylać. Będę się za to często uśmiechać. Nie będę się na nikogo obrażać ani gniewać, bo szkoda czasu, a ludzie i tak lubić przestaną. I tak. A gdy okaże się, że ciągle pytam o to samo i od lat o tym samym mówię, wyjdę sobie cichutko do drugiego pokoju lub kuchni, pytając wcześniej, czy sadzonego nikt by może  nie zjadł.
I czy smażyć z jednej strony.
Czy z dwóch.