Czas, słońce, klimatyzacja i wiatry z suszarki
do włosów wysmagają mi twarz. Ciało wygniecie się jak materac. Złe ułożenia, za
mało snu. Skóra wyżłobi się, wykarbuje jak włosy na sylwestra, na dyskotekę,
jak plisowana spódnica, jak bibuła.
Będę bardzo zmęczona. Będę piła więcej
kawy, mniej wody i jeszcze więcej agrestowej nalewki z gąsiora, postawionego
przez męża w gościnnym. Za segmentem, tuż przy balkonie. Za drzwiami sypialni
stał będzie drugi bukłak, ale nie będę o nim pamiętać. Już teraz nie wiem,
gdzie rzuciłam czapkę, kartę bankomatową i dres. Zapominam, że nie powinnam podpierać
twarzy dłonią. A powinnam przecież dbać, by nie gnieść, nie rozciągać, w ogóle
najlepiej palcem nie dotykać, co dopiero czym innym.
Ale będę pamiętać, żeby pójść do apteki, wstawić ziemniaki na palnik. Ten sam, którego zapomnę zakręcić. Możliwe też, że zrobię to
celowo, bo gaz na ryczałt, a ogrzewanie nie. Opłacało się będzie nie odkręcać kaloryfera.
Palnik w końcu daje ciepło, a nauczy mnie tego mąż. Ale nie sądzę, żebym
pamiętała o rutynowej wymianie szczoteczki do zębów, albo gąbki, którą wypada
szorować ciało podczas kąpieli. Szorstką stroną najlepiej, to poprawia
ukrwienie – babcia mówiła, gdy jeszcze żyła – i skóra długo gładka, młoda,
napięta i taka piękna, a panowie taką skórę bardzo lubią dotykać, bardzo. Panie zresztą też.
Do
wszystkiego będę się głupio przywiązywać. Czas przestanie być aż tak istotny,
życie rozciągnie się jak smutny dzień, więc strzeli mi biodro, ale będzie
stabilnie, więc dobrze. Nie będę odbierać połączeń przychodzących, bo może
znowu ktoś umrze, choć jeszcze wczoraj był. A ja będę leniwa. Nic się w tym
względzie nie zmieni, w końcu kogo w niedzielę świat powitał, ten tak po prostu
ma. Niewiele się na to poradzi, chyba nawet nic.
Nie będzie mi się też chciało
chodzić na pogrzeby. Będzie mi smutno, więc będę często płakać, ale po cichu i
w domu, przy plackach, nad patelnią, za meblościanką, za kredensem, żeby nikt nie widział, a już tym
bardziej słyszał, bo wstyd. Zawsze uważałam, że to niedobrze tak słabość
okazywać, jak krowa ryczeć, jak owca beczeć, meczeć jak koza, jak osioł i muł. Na głos w
dodatku. Na cały zresztą głos.
Spróbuję być niewidoczna. Ale jeśli okaże się to
niewykonalne, postaram się chociaż nie wychylać. Będę się za to często
uśmiechać. Nie będę się na nikogo obrażać ani gniewać, bo szkoda czasu, a ludzie
i tak lubić przestaną. I tak. A gdy okaże się, że ciągle pytam o to samo i od
lat o tym samym mówię, wyjdę sobie cichutko do drugiego pokoju lub kuchni,
pytając wcześniej, czy sadzonego nikt by może nie zjadł.
I czy smażyć z jednej strony.
Czy z
dwóch.