piątek, 11 października 2013

Pani Tereska cz.2

W tydzień po tym, jak podjęliśmy w wynajem nasz nowy lokal mieszkalny, wraz z Wężem postanowiliśmy, że Wąż wykona do pani Tereski połączenie. Po niemal codziennej wymianie uwag i spostrzeżeń, dotyczących bogato rozsianych po mieszkaniu kwiatków, czyli wad i mankamentów (niewidzialnych na pierwszy rzut oka), doszliśmy do wniosków.


Jeśli mamy tu trochę pomieszkać (do czasu, kiedy opchniemy mieszkanie, które Wąż dzieli z bankiem), dobrze byłoby, abyśmy pomalowali ściany. Na biało. Dlaczego biało? Bo tak… będzie najtaniej. Nie to od razu, żebym nie chciała na bardzo stylowy i jeszcze bardziej modny kolor. Taki szary (na przykład). Jedno pomieszczenie chociaż. I białe mebelki jakieś. I równie białe ramki na obrazki. I kolorowe akcenty. Barwne takie, jak zabawki Żunia.

Ale tak się nie stanie. Mimo, że takie stylizacje bardzo w moje gusta celują, jestem w stanie wyrzec się ich. Przez wzgląd na koszty. (Swoją drogą, nie nasze mieszkanie – żal inwestować). Ale też i z tego względu, że zbyt modne są. Coraz więcej takich wnętrz – w takim dizajnie, psia kupa, dupa. Gówno, cycki. A ja nie lubię, kiedy modnie. Nie lubię, kiedy wszyscy.

Z drugiej strony… Zatęchła, zgniła, zjełczała pistacja, w której ściennym kolorze obecnie pławi się mój rozbuchany, aranżacyjny zmysł, wiem – nie powinna przyprawiać mnie o tak nerwowe sapanie, o jakie przyprawia. W końcu modna nie jest. Ani „na czasie”. Tym bardziej na „topie”.

Podobnie rzecz się ma ze świńskim, bladym różem, który – niczym krowi placek na sopockim molo  – kala me oko. Bo ten róż – niczym skurcz łydki szczerą nocą – nieznośny. Męczący, jak stan podgorączkowy* Irytujący, jak włos w talerzu, w którym zupa. A takie kolory w mieszkaniu naszym (pani Tereski) dominują.


Dla dobrego samopoczucia, którym zamierzamy upajać się – jak winem – każdego dnia, niezbędnym byłoby też pozbycie się mebli, którymi zaszczyciła nas pani Tereska. ZASZCZYCIŁA. Nie inaczej. Ponieważ podczas decydującego oglądu mieszkania, tychże mebli nie było na stanie. Były inne. Dosyć ładne, należące do poprzednich najemców.

Pies pogrzebany w tym, że ja pani Tereski wcale nie prosiłam, aby zwoziła nam swój „zestaw wypoczynkowy”. Powiem więcej: podczas oglądu wyraźnie (wydawało mi się) zaznaczałam, że bardzo zależy nam na przestrzeni. Że tym lepiej, jak poprzedni najemcy zapakują w worek, czy inną reklamówkę, swoje biurka i sofy. Nam w to graj. Nie chcemy, dziękujemy. Przestrzeń nas woła, my wołamy przestrzeń. Nawet kosztem spania na podłodze. Dla kręgosłupa zresztą zdrowo. Podobno. Ale nie.

Pani Tereska wiedziała lepiej. I zwiozła nam zestaw wypoczynkowy. Zielony. Podarty. Trzeszczący przy każdym ruchu piętą.  I „tamci mówili, że niewygodne to łóżko” – uczciwie podjęła temat. „Ale sprawdźcie. Jak dla mnie wygodne. A jak nie, to kołdrę można przecież na nie rozścielić. I dopiero prześcieradło” – kontynuowała. „Albo taki (tu palcami nakreśla miarę grubości) cienki materac możecie kupić. I na łóżko położyć. A za dnia o ścianę oprzeć, z boczku. Przy szafie, aby widać nie było…”.

No tak – myślę sobie. I co jeszcze. Chyba tylko „kapę” jakąś pod dupę. W ramach bonusu. I makatkę na ścianę. I pled na grzbiet. I do sieni. A z sieni na ganek, zupę zjeść. Ale najpierw "mężu" (nie sobie) tej zupy nalać. Warząchwią.  I z ganku na sianokosy bezpośrednio. A co! Aj dont fink soł, Q…%*$%^@#.



*Murakami tak pisał. W Kronice ptaka nakręcacza. Polecam.

środa, 9 października 2013

Pani Tereska cz.1

Przeprowadzili my się. Drugi raz w tym roku. I dobrze. Przynajmniej nudy nie cierpimy. Wprawdzie od tych przeprowadzek nikomu z nas dupy nie urwało, ale w tym przypadku poczytuję to sobie za zaletę. Nie o to w końcu chodzi, kiedy sprawa tyczy się cudzego (nie własnego) mieszkania. 

Pierwsze przenosiny zaplanowane były z góry. Na dwa miesiące. Nie było zatem po co zbytnio grzać miejsca i planów snuć. Dekoratorskich. Gdyby do czegoś porównać relację my – mieszkanie po mieszkaniu, byłby to silnie niezobowiązujący związek; romans z góry skazany na szybki, bezbolesny (i dobrze) koniec. Bo „przeznaczenie takie; taki los”. Komu innemu to lokum pisane. Płakać nie ma co. A że dwa miesiące, to dwa miesiące, a nie trzy, czy pięć, trzeba nam było szukać innego miejsca, aby graty zrzucić. I gnaty. Namiastkę własnego klimatu budować. Ale.

Wynajem jest wynajem. I niedługo po tym, jak przejęliśmy te nasze nowe-tymczasowe cztery kąty, naszła mnie (i Węża) refleksja, że i tu nie ma zbytnio czego wić, splatać, cudów na kiju wiązać, z motyką na księżyc ciała porywać. A wszystko to za sprawą pani Tereski...

Pani Tereska – właścicielka czterdziestu dwóch metrów w kwadracie, które najęliśmy. Nieduża, krępa. Sylwetka wyraźnie wskazująca na rzecz otyłości brzusznej. W fazie alarmowej, ale do przyjęcia. Krótko strzyżona, ale nie na jeża. Włos prosty. Raczej cienki, w kolorze wskazującym na mieszankę miedzi z bakłażanem. Oberżyną może. Srał pies. Twarz plastyczna, pucołowata, nieco rozlana. Usta wąskie, zaciśnięte. Błysk w oku. Szacowany wiek: coś koło sześćdziesiątki.

Pani Tereska wydaje się bardzo w porządku osobą. Względnie zadbana, ale bez przesady. Podczas spotkania, pieczętującego nasz wynajem umową i przekazaniem kluczy, jasno wyraziła swoje oczekiwania, dotyczące użytkowania jej własności. I dobrze. Jej prawo. „Ja bardzo lubię, kiedy czysto. Lubię, kiedy toaleta…” – rzekła pani Tereska. Na co ja, że „ależ jak najbardziej; na brud w toalecie, to ja uczulona; my czyści, my porządni… my wiemy, jak jest; sami nasze (Węża i banku) mieszkanie wynajmujemy”. I takie tam frazesy, aby kobieta mogła spokojnie spać iść. Aby nie drżała w posadach, że jej hacjendę z dymem puścimy, w ściany tłustymi plackami (bezpośrednio z patelni) rzucać będziemy, ażeby sprawdzić, czy al dente. I z tychże również ścian gwoździe żywcem wyrwiemy, a w miejsca po nich szpachlą raz! Pani Tereska wolałaby w końcu, by gwoździ nie ruszać. Bo wróci tu może. Do tego mieszkania. I co wtedy?

Żeby nie było, wszystko, co mówiliśmy pani Teresce w kontekście dbałości o kwaterę i jej stan sanitarny, to – naturalnie – prawda. Zero obłudy. My nie lubimy kłamać. Pani Tereska z kolei powiedziała, co chciała. Jej prawo, jej lokal. Za którego brak poszanowania, życzy sobie pani Tereska grubej kaucji. Grubszej, niż jej brzuch, niż ona cała. 

Wysłuchaliśmy. Do wiadomości przyjęliśmy. Pani Tereska klucze zostawiła, poszła.