czwartek, 18 grudnia 2014

Z rzędu

Zamknęłam je w zachowanku.
Ułożyłam pokornie w bagażu.
W walizce czarnej, pod ubraniem.
Przykryłam reklamówką.
I ręcznikiem, bo był.


Zaciągnęłam suwak, zgasiłam światło,
zasunęłam podręczne skrzydło drzwi. 


Teraz śpią.
Te podłe, czekoladowe Michałki,
których wcale nie chciałam zjeść.


W liczbie ośmiu sztuk.
Z rzędu.

wtorek, 9 grudnia 2014

Zabiłam Francuza

Nie raz. Z odległości dziesięciu metrów kierował swą spluwą w me oko. A ja... 

Ja na ugiętym, "na Małysza" rozstawionym podwoziu, wydupiona, o kolanach chrupiących jak pod zębem Lays, o kręgosłupie prostym po skosie i łokciach napiętych jak kuśka młokosa przed pierwszym współżyciem, potraktowałam go serią. Bum bum! Buch bachem go, jak Gombrowicz. Pif pafem! Po boczkach, po jelitach.

I pomyśleć, że pokazywał mi palec. Szuja. A ja w stresie. Co zrobić. Odczytałam ten palec w stresie, gdyż nie był to palec środkowy. Ten palec był dobry, pozytywny. Ten palec, jak rower Janerki, był wielce okej, a ja go zabiłam. Choć Francuz był uzbrojony, zabiłam Francuza. Zabiłam go w serce.

Nie moja wina. 
Nie moja wina. 
Nie moja.
Tak bardzo.
Tak wielka.
Ta wina.
...

Po czym wzięłam go do domu. Giętkiego. Pustego i gładkiego jak łuska po wystrzale - pif paf!. I jak łuska, co skrywa się przed światem w kieszeni mej kurtki, wydrążony jest Francuz. Czarno-biały jest, martwy i śliski. A ja... jestem jego czułą pielęgniarką. Na wieki jestem. Na papierze.

Dwa dni później, na stoliku kawowym, w nocy, leży zdruzgotana tabliczka bąbolady. Batoniki typu "Kinder" i cukierki. Tak dużo cukierków. Tak dużo... Tuż obok, w butelce po Smirnoffie, stoi malinówka, Limoncetta di Sorrento (cytrynówka), Nobile Latino Primitivo (wino) i Lubuski Gin. Ale to nic. To wszystko nic.

W toalecie, na krześle ze śmietnika, rzędem, kolumną i słupkiem stoi 30 białych, o super mocnych listkach, rolek. Rolek nie byle jakich, warstwowych. A przy mym lewym boku 20 kul (tarcza). I Francuz (zwłoki) - kolejne 10.

1 rok życia = 1 kula.
Odpalone.
1 rok życia = 1 rolka papieru.
Przesrane. 

Ale to nic. To wszystko nic. 
Kończę 30 lat.
Po raz kolejny zapalam sobie świeczki.
Po raz kolejny je dmucham. 
Po raz kolejny zanurzam widelec w bezglutenowej bezie "w prezencie".
I jeszcze raz. I jeszcze raz.
Raz jeszcze...

Jestem królową.
Królową dnia następnego.
Następne jest dzisiaj.
Na sto lat, sto lat. 
Muszę mieć siłę.
Więc jem.