Zamknęłam je w zachowanku.
Ułożyłam pokornie w bagażu.
W walizce czarnej, pod ubraniem.
Przykryłam reklamówką.
I ręcznikiem, bo był.
Zaciągnęłam suwak, zgasiłam światło,
zasunęłam podręczne skrzydło drzwi.
Teraz śpią.
Te podłe, czekoladowe Michałki,
których wcale nie chciałam zjeść.
W liczbie ośmiu sztuk.
Z rzędu.
czwartek, 18 grudnia 2014
wtorek, 9 grudnia 2014
Zabiłam Francuza
Nie raz. Z odległości dziesięciu metrów kierował swą spluwą w me oko. A ja...
Ja na ugiętym, "na Małysza" rozstawionym podwoziu, wydupiona, o kolanach chrupiących jak pod zębem Lays, o kręgosłupie prostym po skosie i łokciach napiętych jak kuśka młokosa przed pierwszym współżyciem, potraktowałam go serią. Bum bum! Buch bachem go, jak Gombrowicz. Pif pafem! Po boczkach, po jelitach.
I pomyśleć, że pokazywał mi palec. Szuja. A ja w stresie. Co zrobić. Odczytałam ten palec w stresie, gdyż nie był to palec środkowy. Ten palec był dobry, pozytywny. Ten palec, jak rower Janerki, był wielce okej, a ja go zabiłam. Choć Francuz był uzbrojony, zabiłam Francuza. Zabiłam go w serce.
Nie moja wina.
Nie moja wina.
Nie moja.
Tak bardzo.
Tak wielka.
Ta wina.
...
Po czym wzięłam go do domu. Giętkiego. Pustego i gładkiego jak łuska po wystrzale - pif paf!. I jak łuska, co skrywa się przed światem w kieszeni mej kurtki, wydrążony jest Francuz. Czarno-biały jest, martwy i śliski. A ja... jestem jego czułą pielęgniarką. Na wieki jestem. Na papierze.
Dwa dni później, na stoliku kawowym, w nocy, leży zdruzgotana tabliczka bąbolady. Batoniki typu "Kinder" i cukierki. Tak dużo cukierków. Tak dużo... Tuż obok, w butelce po Smirnoffie, stoi malinówka, Limoncetta di Sorrento (cytrynówka), Nobile Latino Primitivo (wino) i Lubuski Gin. Ale to nic. To wszystko nic.
W toalecie, na krześle ze śmietnika, rzędem, kolumną i słupkiem stoi 30 białych, o super mocnych listkach, rolek. Rolek nie byle jakich, warstwowych. A przy mym lewym boku 20 kul (tarcza). I Francuz (zwłoki) - kolejne 10.
1 rok życia = 1 kula.
Odpalone.
1 rok życia = 1 rolka papieru.
Przesrane.
Ale to nic. To wszystko nic.
Kończę 30 lat.
Po raz kolejny zapalam sobie świeczki.
Po raz kolejny je dmucham.
Po raz kolejny zanurzam widelec w bezglutenowej bezie "w prezencie".
I jeszcze raz. I jeszcze raz.
Raz jeszcze...
Jestem królową.
Królową dnia następnego.
Następne jest dzisiaj.
Na sto lat, sto lat.
Muszę mieć siłę.
Na sto lat, sto lat.
Muszę mieć siłę.
Więc jem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)