czwartek, 3 kwietnia 2014

Sloł lajf pod prysznicem, czyli pan Jerzy cz. 2

Wiele jest mieszkań, po których dywanie umysł mój stąpał miarowo, a cielesność po kaflach kuchennych przechadzała. I wiele jest wanien, które fizyczność moją mieściły. Po to tylko, bym mogła zmyć z siebie resztki nieudanej codzienności. Mimo to jednak, w żadnym z tych mieszkań nie dane mi było spędzić więcej, niż 9 miesięcy. A tym bardziej, któregokolwiek z nich nazwać "domem". Dopóki...

...nie poszliśmy z Wężem tam, gdzie umówiło nas przeznaczenie i nie poznaliśmy pana Jerzego

A pan Jerzy w moje życie wszedł niejako naturalnie. Po felernej sprawie pani Tereski i mentalnego niesmaku, jaki po sobie zostawiła. A  rzecz z panią Tereską, bawiła w mojej pamięci długo. I zalegała w jej czeluściach niczym naczynia w zlewie.  I - jak krowa - na łanach mojej wrażliwości się pasła, rozsiewając woń straszną. I rzucając się cieniem na powierzchnię mojej doczesności. Lecz wraz z pojawieniem się pana Jerzego, przyszedł czas na radość. I szczęście całej mojej rodziny.

Ponieważ pan Jerzy, to nieśmiało upragnione przeze mnie BARWY BIELI I SZAROŚCI. I choć kątem u pani Tereski pomieszkując upierałam się, że w modę nie pójdę; że nie taka droga moja i że "broń cię panie Boże"... duma moja, niesprecyzowaną estetyką wiedziona, ręce rozłożyła. Bo cóż począć, kiedy kolory piękne i w objęcia swoje - jak cegła twarde, jak futryna żeliwna niezłomne i w surowości swej nieugięte - proszą. Więc odżegnuję się od słów głupich i całkiem bez sensu, że "nigdy". Że "nie ja"... i tym podobne komunały, i w pierś swą lichą pięścią uderzam. I choć pięść moja krucha i łamliwa być może, ryzykuję. 

Jako że pan Jerzy, to również ZMYWARKA. A zmywarka była dla naszego (Węża i mojego) pożycia sprawą kluczową. Gdyż eliminowała z naszego związku pierwiastek niezgody. Niezgody, której podłym synonimem stał się pełen naczyń zlew. Zlew, którego opróżnić nijak nie szło. To z kolei rodziło w naszych umysłach niemoc. Smutną i zbolałą, którą posuwał czas. A im bardziej posuwał, tym większa trwoga wypełniała nam serca. I tym bliżej byliśmy tego, co stawia związek pod znakiem poważnego zapytania i staje się źródłem gruntownej jego analizy. A był to KRYZYS. Na szczęście (i na ratunek) pojawił się pan Jerzy. Z pakietem, który - a jakże! - obejmował zmywarkę. 

Niemniej pakiet pana Jerzego dysponował ilością dóbr, wśród których zmywarka nie zajmowała pozycji ostatniej. Jego asortyment zasięgiem obejmował również DUŻE OKNA, okładające mą twarz jasnością. "Z liścia" niejako. Z liścia w twarz i kulami świetlistej radości w oko. I w nos. Do tego dochodziła też KUCHNIA. Szara. Stylowa, w wersji "modern" i "de luxe". Ciągle na gwarancji.

Kilka miesięcy w mieszkaniu pana Jerzego wystarczyło, by moja pewność co do najlepszego z możliwych (w kwestii mieszkania) wyborów, osiągnęła szczyty. Ponieważ  Pan Jerzy, to zakręcone zimą KALORYFERY. Tu ciepło "rurami idzie", więc nagość, to w ryczałcie tu. I wzrusza mnie to. Bardzo. A w sercu pachnie wiosną i pąki radości kwitną. I czuję wtedy, że żyję. Tak bardzo czuję. Tak bardzo żyję...

I, jak żyję pod pana Jerzego dachem, tak zapomnieć nie mogę, że pan Jerzy, to też ZACHOWANEK. Mój przestrzenny faworyt gospodarczy, będący kością, łączącą zamęt i porządek rzeczy w komplementarną całość. Yin yang takie. Ponieważ ten składzik, to wytrych na anarchię domowej materii. To pomieszczenie dumnie zwane "garderobą", w której ląduje spora część przyodziewku i innych, mało znaczących gałganów. Zwłaszcza, gdy gość w dom, a boża stopa w przedpokoju. 

Bo prawda jest taka, że pan Jerzy, to iluzja własności, lecz ILUZJA, którą karmić się pragnę. Jak bułką świeżą, gdy piekarnia pusta, przy niedzieli zamknięta. I chłonąć ją będę jak bazylia moja (w doniczce i na parapecie szerokim) słońce. Albo jak wodę - gdy podlać bazylię zapragnę. Bo pan Jerzy to mieszkanie, które - choć wcale nie moje - za swój dom uważam. Niechby tymczasowy. I jeśli to ma sprawiać, że czuję się dobrze, to tak się właśnie będę czuć. Choćbym pół życia pędziła na praktykowaniu "slow lajf" pod prysznicem, ze względu na flegmatyczną deszczownicę, w którą pan Jerzy "daną mi" łazienkę zaopatrzył. Dlaczego? Bo tak. Bo - kurna chata - nie inaczej.


PS Pan Jerzy, to także Vox. Ale Vox, to materiał, na zgoła osobny post, który czasy świetności ma już za sobą. TU.

wtorek, 1 kwietnia 2014

***

wychodzę z siebie
ostentacyjnie
trzaskając drzwiami


nie umiem ich
nie potrafię normalnie
zamknąć
na klucz


jak zwykle nie pamiętam

jak zwykle nie wiem
gdzie jest
em