środa, 1 stycznia 2014

Vox, cukierki i szampan w lodówce

Lokuję się na kanapie. Z Voxa. Swoją drogą - piękna kanapa. Taka, o jakiej całe życie marzyłam. Zwłaszcza w dobie pędzenia nocy na podłodze. Na gałgankowej warstwie z przekwitłych, sfatygowanych, wiekiem posuniętych koców. Z prześcieradeł i śpiworów, z namaszczeniem rozścielanych na smutnej płaszczyźnie podłogi. Każdego wieczora mniej więcej. Dokładność w tym temacie wyparłam z chwilą pojawienia się w moim życiu Voxa. 

Bo Vox, to nie kanapa. Vox, to dobrobyt.  To przejmująca obawa przed plamą. To wysoce dotkliwy strach przed wgłębieniem, z wolna wysiadywanym przez frontowe sektory ludzkiej cielesności. Tak o. Żeby wzrok w telewizorze zanurzyć. Żeby kawkię spić, przy śliwce w czekoladzie pogawędzić albo zwyczajnie i bezpardonowo posiedzieć. Vox, to paniczny lęk przed dziecięcymi rzygami. Vox to luksus. Vox, to styl życia. Choćby wynajęty i z kaucją na raty.

Po mej prawicy gar rosołu na gazie. Wąż zrobił. Dobry Wąż, rosół jeszcze lepszy. Może zjem. A wiadomo? Głód nie brud, pozbyć się go niełatwo. Po lewej choinka, w kierunku której - gdy poziom cukru we krwi spada - rękę wyciągam. Po cukierka. Po pierniczka. Po szczęście. Cóż począć. Obecny rok z pogranicza, jak lizak na choince dynda. Na gałązce, co łysa miejscami i goła taka, bez ozdoby. I kolebie się ten rok obrzeżny w rytm muzyki, co w telewizorze. Co na programie pierwszym, drugim i dziesiątym. A w tv Sylwestry i gwiazdy same. Celebryty, co śpiewają i tańczą. A im bardziej śpiewają, tym częściej po cukierka sięgam. A im bardziej tańczą, tym bardziej w okolicach pierniczka błądzą moje oczy.

Lecz wieczór ten wyjątkowy jest. Wyjątkowo głośny. Do tego stopnia, że rzut beretem od nas ratusz kwitnie, więc centrum, ludzie, światełka i gwar. I wspaniale. Lecz fajerwerków świsty i odgłosy huczne o północy, na lat przełamaniu, wyrywają mi dziecko ze snu. Za nogi, za ręce, za twarz. Więc z dzieckiem w ramionach i bez Węża (bo zjadła go służby nocnej  zmiana), lecz w najładniejszej Węża koszuli, witam nowy rok. I zza świeżo wypranych firanek na wieżę ratuszową patrzę. Zza szyby na świat. I gapię się, jak petard ogryzki lądują na dachach samochodów. Na naszym dachu również. A oczy mi światłem fajerwerków błyszczą. A hałas gromkich wybuchów uszy moje pieści. A szampan w lodówce czeka. A szampan w lodówce tkwi.


PS Na Nowy Rok życzę sobie zdecydowanie więcej snu. Dużo mniej infekcji nosowo-gardłowych, więcej rosołu, pięknej pościeli, szarego albo żółtego jaśka-puchacza pod głowę (i aby do kanapy pasował), szarego ręcznika kąpielowego, rocznego zapasu melisy z gruszką, niekończącej się kawy, niekończącego się mleka, niekończącego się zapasu pachnącego płynu do prania, samoczyszczących się butów, doskonale pomalowanych paznokci, nieskazitelnej cery, koronkowych, czarnych seksi-majtek i włosów blond.

A to znaczy, że życzę sobie tego, co najlepsze.
I tego życzę wszystkim, którzy w 2013 roku nie narazili mi się ani razu. Niczym. Reszta niechaj życzy sobie sama. Czego tylko chce.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz