wtorek, 24 września 2013

Powsinoga

Stabilność zdecydowanie nie jest moją mocną stroną. Jak żyję, dwadzieścia dwa razy zmieniłam lokum. Z miastem włącznie (może nie 22 razy, ale jednak 5). Za dwa dni osiągnę wynik: 23. Ktoś mógłby pomyśleć, że powsinoga ze mnie. Rozedrgana życiowo w dodatku. Na rozdrożach. Kto inny, że coś nie tak ze mną. I każdemu kąsek prawdy przypadłby w udziale. 

Bo ja bardzo nie lubię rutyny. Nie trawię jej, jak organizm ludzki celulozy. Boję się, jak dziecko irygatora. Tego do nosa. I na samą myśl o niej, coś mnie ostro kole w brzuch. Bo rutyna - ta smutna jednostajność, wkrada się w codzienność, jak karaluch pod kołdrę. Z cicha pęk. A zapachem blisko jej do aromatu smażonych kotletów (w pierwszym trymestrze ciąży). Przypuszczam, że to właśnie lęk przed rutyną, jest naczelną przyczyną moich translokacyjnych skłonności. Tak sądzę. Ale twierdzić, że tylko w rutynie psa pogrzebałam, byłoby niesprawiedliwością. I poważnym nadużyciem.

Bo - jak uświadomił mnie wczoraj pan Wąż - "tu nie o przeprowadzkę, a o sens życia idzie". I dobrze. Bardzo to pięknie powiedział. Bo prawda jest taka, że na półśrodki i ledwo ciepłe półkomforty, to ja się wcale nie chcę godzić. Zbyt poważnie łupie mnie w krzyżu i kolanach, a powały psychiki mojej zbyt niskie, aby tak bez komplikacji, ciemiężycielstwo jakieś pod nimi rosło. I - jak krowa - ciało pasło na łanach mego intelektu. Sory. Miejsca nie ma. Trzeba się szanować.

Sama ze sobą umówiłam się zatem, że ta potrzeba zmian, co czochra mi duszę; to duchowe włóczenie kija po elizjum mojej egzystencji, DĄŻENIEM DO IDEAŁU jest. Po prostu. Bo mój ustawicznie wątpiący duch wierzy, że jest takie miejsce na Ziemi, którego nie będę chciała zamieniać na inne. Miejsce, które nałoży na me barki żeliwną kotwicę, a do kostek kule kręgielne przywiąże. Drutem kolczastym. Na amien. Aż spuchną mi pięty. I cieszyć się będę. I łzy radosne, a szczęśliwe ronić. 

Tymczasem jednak pakuję manaty, męża i syna, i uderzam na dwudziestą trzecią bazę. Na jak długo - nie wiem. Grunt, żeby było ciepło. Jasno, sucho i miłośnie. A rachunki niskie. A sąsiedzi nieinwazyjni, niespoufalający się, niegroźni. Żeby mi stopy nie marzły, a uszy nie więdły od dialogów zza ściany. Takie jest moje życzenie na dziś. I na jutro też.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz