środa, 25 września 2013

Nosiciel

To już jutro. Resztki mocno okrojonego dobytku ładujemy w kufry, walizy i reklamówki z Biedronki, i idziemy posadzić swoje "szanowne" na nowych fundamentach. Wąż w pracy; ja z synem - jak Penelopa z pacholęciem - czekamy, stoimy na straży ruchomości. I wszystko jest okej. A byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie to, że nie do końca radzę sobie z pakowaniem. A to znaczy, że sprawa nie jest prosta. 

Nie byłoby pewnie problemu, gdybym rozwarła torbiszcze - jedną po drugiej - i wrzucała wszystko  ciurkiem, jak leci. Oszczędziłabym sobie męczących jak zgaga po pasztecie selekcji, przywodzących na myśl łuskanie fasoli. Albo czyszczenie grzybów; albo jeszcze lepiej - pociągowych sanitariatów. Bo ja - mimo pozorów niestabilności, którą wzorowo obrazuje moje CV - potrafię się do czegoś przywiązać. 

A każda zmiana, którą podejmę, jest nie tyle kaprysem, co poważną decyzją. I wyzwaniem. Bo silnie związana jest z:
  • ryzykiem (duże prawdopodobieństwo kłótni z Wężem, a już na pewno nieporozumienia); 
  • poświęceniem (kiedy już oboje skąpiemy się w lawinie argumentów, a pomysł zmieni status na "w realizacji", ktoś musi wyciągać te torby, ktoś pakować manele, czyścić szafki, odsiew materii robić..., a w międzyczasie wyjść na polowanie, czasem śniadanie, obiad popełnić, załadować pralkę, włączyć pralkę, obdzielić cycem, tyłek podetrzeć... itede, itepe);
  •  odwagą (przede wszystkim); no jaja mieć trzeba, ikry cokolwiek, aby to wszystko ogarnąć;  ręką, głową, stopą o rozmiarze 37. I pół. Odwaga... Tak, to musi być odwaga.

I potrzeba dzielności, aby świadomie skazywać się na krytykę otoczenia. Na te drobne, niewinne  szyderstwa; na pokątne psioczenie. Wiem dobrze, że tę arytmię, którą silnie obciążony jest mój charakter, wielu poprowadziłoby na odstrzał. I pogrzebało jak chomika w ogródku, gdzie rabata. Gdzie zatrwian. Bo ten mój pociąg do zmian, po wąskich torach jedzie. I z reguły wlecze za sobą szereg mało chlubnych cech, których wcale nie będę tu wymieniać. 

Chcę tylko powiedzieć, że dobrze jest, gdy taka psyche - zmienna jak moja, znajdzie tak podatny grunt, jaki moja znalazła. Taki, na którym dane jej będzie zdrowo i harmonijnie rosnąć. Taki grunt, któremu wyrozumiałości nie zabraknie. I cierpliwości. I sensownych argumentów w walce o racje. Taki, który - bez względu na ilość przeprowadzek - z uczuciem, troską i jajami - bagaże jej będzie nosił. Paki, pakunki, toboły, tobołki, walizy, kufry i tłumoki. A wtedy... 

Czegokolwiek nie będzie chciała zmienić; gdziekolwiek pójść, wyjechać, na trzy spusty zamknąć i zacząć od nowa, jego jedynego - gruntownego - zabierze ze sobą. Choćby jemu samemu sił już zbrakło. W taczce choćby. Choćby nie wiem co. 


4 komentarze:

  1. :D dobre spostrzerzenie :D ja mam też czasem wozacza...
    posiada autko, w jakiś magiczny soób benzynki dolewa... i gdy ja odpoczywam- "zwiedzam"...
    on mnie wozi automobilem ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. No i uciekli mi, no!
    Ale jeszcze Was znajdę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A myślałam wczoraj o Tobie.
      Jak Ty nie znajdziesz, my Ciebie znajdziemy :)

      Usuń