wtorek, 8 lipca 2014

Stary człowiek. I pies.

Legenda buddyjska, na przykład, opowiada, że młody Gautama Śakiamuni zobaczył trzy symboliczne postacie – człowieka starego, człowieka chorego i człowieka martwego – i zareagował tak samo jak James: „Tym człowiekiem jestem ja, potencjalnie". 


Tego dnia przyszłam później, choć miałam być na dziesiątą. Gdy przekroczyłam próg pokoju, w którym leżała Priscilla, zbliżała się jedenasta. 

 Dzień dobry. 

To co ujrzałam, dalekie było od każdego poranka. Twarz kobiety przypominała zgniłe jabłko. Pokryta sińcami, obryzgana krwią. Zbliżyłam się. Na skroniach i oblepionej rzadkimi włosem głowie, widniały strużki zaschniętej posoki. Patrzyłam, jak misterne strąki przeplatają się z brunatnymi prześwitami nagiej skóry. 


 Upadłam. Tak mi przykro...

Od tamtego czasu przestała czytać książki. Przestała też wychodzić z łóżka. Tkwiła w nim godzinami, w pozycji półleżącej, spoglądając z rzadka na zegarek. Lub kalendarz, rozłożony na kocu, jak pies, leniwie czuwający u jej stóp. W kalendarzu zapisywała sprawy. Atrakcje, wprawiające w ruch jej łamliwe, powyginane życie. Wizyta u fryzjera. Sesja z masażystą. Kolacja u Horacja – długoletniego przyjaciela. 

A czasem, raz na miesiąc, wycieczka do banku. I zakupy w markecie, podczas których zamieniałam się w dłonie. Byłam silna i pewna. Dziesięciopalczasta, łapczywie chwytając największy z zaparkowanych u wejścia wózków. Butelki ładowałam jak leci. Z najwyższej półki. 

Dziesięć razy wino. 
Dziesięć szampan. 
Pięć likier.
Kilka piw. 

A na co dzień muzyki klasycznej słuchała. Mało jadła. Dużo czytała. 

Zaczynała po moim wyjściu – punkt trzynasta. Prosiła lampkę wina do obiadu. Dawałam. Kulturalnie, poruszając biodrami w rytm muskającej ucho muzyki. 

Do toalety poszła. Kulturalnie. Przewróciła się. Głową o bidet. Resztą o posadzkę. Z klasą.

Pies wstać nie pomógł. 
Nie wołał o pomoc. 
Nie otarł krwi z twarzy. 
Nie zmył plam z bidetu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz